Kat:
- Naprawdę? - odezwał się głos za nami. Zbladłam, zdając sobie sprawę, kto jest jego właścicielem. Odetchnęłam dwa razy i odwróciłam się tylko po to by upewnić się, że za nami stoi Elena. Niestety, stała tam. Przyjrzałam jej się. Buty na trzynastocentymetrowym obcasie, by ukryć to, że jest liliputem. Podarte w niektórych miejscach rajstopy, cholernie kusa spódniczka, rozpięty jesienny płaszczyk i zajebiście mocny makijaż. Czyżby dzisiaj również chciała upolować jakiegoś sponsora na jedną noc?
- Naprawdę, Eleno. Rozumiem, że może cię dziwić to, że ktoś posiada coś takiego jak mózg, bo sama go nie posiadasz, ale na twoim miejscu bym się z tym nie ujawniała. - powitałam intruza. Nawet tona make-upu nie zdołała ukryć rumieńców, które nagle pojawiły się na jej policzkach, bynajmniej nie z zimna.
- Ty... - zaczęła, ale zaraz jej przerwałam.
- Dziwko, tak, tak. Ale, Eleno, myślałam, że już to ustaliłyśmy. To nie ja w tym towarzystwie się puszczam tylko ty. A pamiętasz, co ci dzisiaj jeszcze powiedziałam w klasie? - spytałam, wstając i będąc jednocześnie pod czujnym okiem gromadki siedzącej na schodach, podeszłam do blondyny. - Ta obietnica, którą ci złożyłam, jest jak najbardziej wciąż aktualna. - szepnęłam, by tylko ona to usłyszałam.
Odwróciłam się do niej plecami i uśmiechnęłam lekko do Victorii, która jako jedyna wiedziała o moich relacjach z Eleną. Chciałam z powrotem usiąść obok Nialla, jednak nie zdążyłam.
- Ty cholerny bękarcie, którego nawet rodzicie nie chcieli! Jak śmiesz tak do mnie mówić?! - warknęła Elena.
Uśmiech zniknął z mojej twarzy w pół sekundy.
- Kat... - zaczęła Tori, wstając. Odwróciłam się do niej plecami i w dwóch susach znalazłam się przy Gray. - Nie, Kat, nie rób tego!
Za późno. Zacisnęłam pięść, uniosłam ją i po chwili wylądowała ona na policzku Eleny.
- Dosyć! - krzyknęłam, będąc niebezpiecznie blisko ataku histerii. - Koniec, Elena! Nie będziesz się więcej nade mną znęcać! Już więcej nie będę twoim kozłem ofiarnym! Niczyim!
Obróciłam się na pięcie i pobiegłam przed siebie, odprowadzana krzykami dziewczyn i chłopaków. Nie zatrzymałam się. Nie chciałam z nikim w tamtej chwili rozmawiać. Jedna z moich tajemnic wyszła na światło dzienne. Co prawda, Elena nie oznajmiła wprost, że jestem adoptowana, ale jej dosadne słowa Ty cholerny bękarcie, którego nawet rodzice nie chcieli mówiły same za siebie. Gdyby nie było tam tego cholernego One Direction, pewnie bym nie uciekła. Zostałabym i po odejściu Eleny, której raczej bym nie uderzyła, wyjaśniłabym wszystko Sophie i Victorii na spokojnie. A tak, nie dość, że one dowiedziały się tego w taki sposób, to jeszcze ONI się dowiedzieli. W ogóle to czemu znów musiałam na nich wpaść?! Przecież Londyn to duże miasto! Dlaczego akurat dzisiaj, dlaczego akurat oni, dlaczego akurat ja?!
Łzy przesłaniały mi widok, co jednak nie przeszkadzało mi wcale biec. Wbiegłam do jednej z uliczek. Upewniwszy się, że jest pusta, skuliłam się pod murowaną ścianą i zaczęłam szlochać, już drugi raz tego dnia. Dlaczego oni musieli tam być?! Gdyby ich tam nie było, na pewno bym jej nie uderzyła, nieważne, że sobie na to zasłużyła! Byłam z jednej strony wytrącona z równowagi ich obecnością, ale tym razem doskonale udało mi się to ukryć. Pod wpływem nagłego impulsu, który był zbyt silny, bym mogła go powstrzymać, sięgnęłam do kieszeni kurtki, w nadziei, że to TA kurtka. Zadrżałam, bynajmniej nie z zimna, gdy wyjęłam z kieszeni... żyletkę. Ta kurtka służyła mi kiedyś za przechowalnie żyletek, za czasów, gdy cięłam się prawie codziennie. Miałam wtedy trzynaście lat - ta kurtka należała wtedy do mamy, ale nie chodziła w niej w ogóle, więc była idealna - i to było krótko po śmierci taty i Isabelle - mojej przyszywanej siostry. Wychowywałyśmy się razem w sierocińcu do czasu, gdy adoptowali nas Elizabeth i Michael Blair. To dzięki niej w wieku sześciu lat biegle opanowałam język migowy. Musiałam się go nauczyć, jeśli chciałam się jakoś z Izzy dogadać, gdyż była ona głuchoniema. Dzięki temu jednak nasza przyjaźń wydawała się być bardziej... wyjątkowa, magiczna mogłabym rzec. Ale odkąd ona i tata odeszli, zaczęłam mieć problemy ze sobą. Najpierw to nie wyglądało tak groźnie - depresja po stracie bliskich osób. U większości ludzi to normalne, że tak reagują. Potem jednak zaczęło być coraz gorzej. Moja depresja z dnia na dzień się pogłębiała, zaczęłam mieć autodestrukcyjne zachowania - okaleczałam się, aż w końcu targnęłam się na swoje życie. Wtedy mama i Max wysłali mnie do szpitala psychiatrycznego na oddział zamknięty, gdzie odwiedziny odbywały się raz na miesiąc. Spędziłam tam półtora roku, ale to mi pomogło. To znaczy do tej pory chodzę do psychiatry raz w miesiącu i łykam leki antydepresyjne, ale więcej już nie chciałam się zabijać ani okaleczać. Aż do tej pory. Patrzyłam na połyskujący przedmiot w mojej dłoni z mieszaniną zachwytu i lęku. W mojej głowie toczyła się bitwa. Jeżeli to zrobię, to stracę do siebie resztki szacunku jakie mi jeszcze pozostały, ale przede wszystkim zawiodę mamę i Maxa. Z drugiej strony jeśli tego nie zrobię, nie poczuję tego cudownego uczucia ulgi i spokoju. Moje policzki były mokre od łez i deszczu, który nagle zaczął padać. Uśmiechnęłam się gorzko. Niebo cierpi razem ze mną, pomyślałam ironicznie.
Serce chciało poczuć ulgę, rozum był temu przeciwny.
Drgnęłam gwałtownie, gdy do moich uszu dotarł odgłos czyichś pospiesznych kroków. Schowałam żyletkę i skuliłam się, mając nadzieję, że pozostanę niezauważona. Pragnęłam stopić się ze ścianą za mną, zapaść się pod ziemię, zwinąć w ciasny kłębek i powoli zniknąć z tego świata.
- Kat... - poderwałam głowę do góry, słysząc ten głos. Najpierw dostrzegłam buty - zwyczajne trampki, potem brązowe spodnie opinające długie nogi, następnie czarna kurtkę z kapturem zaciągniętym na głowę. Na końcu dostrzegłam oczy. Intensywnie niebieskie oczy, wpatrujące się we mnie z troską.
Niall:
Kucnąłem przed dziewczyną, która patrzyła na mnie z mieszaniną lęku, zagubienia i czegoś, czego nie potrafiłem rozszyfrować, jednak nie chciałem teraz zaprzątać sobie tym głowy, w której i tak panował już nieopanowany chaos, wywołany słowami dziewczyny, którą Kat nazywała Elena. Mokre włosy Katherine w miedziano-brązowym odcieniu wiły się wokół twarzy, a duże brązowe oczy błyszczały łzami.
- Co ty tu robisz? - spytała zachrypniętym głosem, a mnie uderzyło to cholerne podobieństwo między nią a Harrym. Dopiero po chwili uzmysłowiłem sobie, że nie odpowiedziałem na jej pytanie.
- Martwiłem się, więc pobiegłem za tobą. - wzruszyłem delikatnie ramionami. - Jak się czujesz? - jeszcze zanim zdążyłem wypowiedzieć do końca to pytanie, zdałem sobie sprawę, że palnąłem głupotę. No jak ma się, do cholery jasnej, czuć?! Spuściła wzrok i wzruszyła bezradnie ramionami, a mnie serce się ścisnęło na ten widok.
- Nie licz na to, że będę się tłumaczyć z tego co powiedziała Elena, prawie obcemu chłopakowi. Nigdy za bardzo nie byłam skora do zwierzeń.
- Nawet tego nie oczekiwałem. Ja też niezbyt chętnie mówię o swoich problemach.
- Twoje problemy są niczym w porównaniu z moimi. Przez całe liceum aż do dnia dzisiejszego jestem na każdym korku wyśmiewana i upokarzana przez prawie całą klasę, a ja nie mam zielonego pojęcia jaki jest tego powód. A najgorsza z nich wszystkich jest Elena. Cholera jasna, nie chciałam jej uderzy, nieważne, że sobie na to w pełni zasłużyła! I nie powinnam była ucie...
Pocałowałem ją, nie pozwalając jej dokończy zdania. Nie mogłem się powstrzyma! Jej malinowe usta tak kusząco poruszały się przy każdym wypowiadanym przez nią słowie, aż w końcu, nie mogąc się opanować, pochyliłem się i wpiłem w jej wargi z gwałtownością, o którą się nigdy nie podejrzewałem. Miałem oczywiście dziewczyny, z którymi się całowałem, ale nigdy nie poczułem przy nich tego, co poczułem teraz przy Katherine. W moich żyłach przestała płynąć krew - buchnął w nich ogień, który spalał moją duszę od środka. Było mi na przemian zimno i gorąco. A kiedy Kat odwzajemniła mój pocałunek, dostałem skrzydeł. Przyciągnąłem ją do siebie i pogłębiłem pocałunek. Zwolniłem trochę i teraz nie całowałem jej już tak gwałtownie, ale wciąż z tym samym zapamiętaniem, co na początku. Na serio nie zamierzałem jej całować, przynajmniej w chwili, gdy była roztrzęsiona, ale... Moim jedynym wytłumaczeniem chyba jest to, że po prostu nie mogłem się oprzeć. Jednak nie żałuję. I po jej spojrzeniu, gdy w końcu odsunęliśmy się od siebie, pomimo całego jej zakłopotania, dostrzegłem, że też nie żałuje. Przez kilka minut siedzieliśmy w ciszy, wpatrując się w siebie intensywnie. Żadne z nas nie chciało przerwać tego kontaktu wzrokowego, w końcu jednak musieliśmy wrócić do naszych przyjaciół. Westchnęliśmy jednocześnie, co wywołało na naszych twarzach delikatne uśmiechy.
- Przepraszam. - odezwałem się pierwszy, przerywając otaczającą nas ciszę.
- Nie przepraszaj, jeśli nie żałujesz. - pokręciła lekko głową. Przyjrzała mi się uważnie i dodała niepewnym tonem: - Chyba, że żałujesz...
- Nie żałuję. Mogę wiele rzeczy żałować, ale tego na pewno nie. - zapewniłem ją gorąco.
- To dobrze. Gdyby było inaczej, marny byłby twój los. tym bardziej, że... nigdy wcześniej...
- Nigdy wcześniej się nie całowałaś? - dokończyłem. Zarumieniła się.
- Och, pewnie masz mnie teraz za jakąś dziwną, bo się nie całowałam do tej pory, ani nie miałam chłopaka, ale już nic na to nie poradzę. - wyrzucała z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego.
- Po pierwsze, pierwszy pocałunek masz już za sobą. - pogładziłem ją delikatnie po miękkim choć wilgotnym policzku. - Po drugie, w gruncie rzeczy, uważam, że to całkiem słodkie i urocze, ta twoja niewinność.
- No cóż. - zaczęła poważnie. - Nie chcę cię martwić, ale wraz z tym jak mnie pocałowałeś, odebrałeś mi cząstkę niewinności.
- Och, jak ja ci to wynagrodzę? - spytałem, udając zdruzgotanego. Zachichotała cichutko, a dla mnie to było tak, jakby ktoś wprawił w ruch malutkie dzwoneczki.
- Chusteczka powinna w zupełności wystarczyć.
Pogrzebałem chwilę w kieszeni.
- Proszę. - podałem jej całe opakowanie chusteczek, z którego wyjęła jedną, a resztę mi oddała. Starła z policzków delikatne ślady rozmazanego tuszu.
- Pomożesz mi wstać? - spytała nieśmiało. - Chciałabym już wracać, a przez ten deszcz i chłód troszeczkę zdrętwiały mi kości.
- Jasne.
Podniosłem się i wyciągnąłem do niej rękę, którą chwyciła. Gdy stanęła puściła mnie i rozejrzała się dookoła.
- Daleko jesteśmy od Big Bena?
- Nie, jakieś trzy przecznice. - pokręciłem głową.
Ruszyliśmy w milczeniu, każde zaprzątnięte swoimi myślami. Kat jest adoptowana, czyli istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że znajduje się w bliskim pokrewieństwie z Harrym. Ciekawe tylko, jak trafiła do adopcji? Po dziesięciu minutach doszliśmy pod Big Bena. Sophie i Victoria od razu rzuciły się na przyjaciółkę i zaczęły zasypywać ją pytaniami o samopoczucie. Katherine uśmiechnęła się uspokajająco, jednak zaraz ten uśmiech zszedł z jej twarzy.
- Ja... przepraszam, że nic wam nie powiedziałam, ale to jest dla mnie bardzo trudny temat... - urwała. Sophie machnęła ręką.
- Nieważne. Choć nie zaprzeczam, że wolałabym się o tym dowiedzieć przy twoich cudownych czekoladowych babeczkach i gorącej czekoladzie.
- Przepraszam bardzo, ale czy ktoś wspominał coś o czekoladowych babeczkach? - spytaliśmy jednocześnie całą piątką, czym spowodowaliśmy u wszystkich wybuch niepohamowanego śmiechu.
I oto rozdział 5! Zaskoczeni?
Nie wiem, dlaczego tak napisałam ten rozdział, ale napisałam tak i nie chce mi się już ni zmieniać, więc trudno :D
!5 komentarzy = Rozdział 6!
Nie obiecuję, że rozdziały będą się pojawiać zaraz po pokazaniu się piątego komentarza, będą się raczej ukazywać w weekendy i to też nie w każdy, bo wiecie, jestem w II liceum i doszły mi teraz rozszerzenia i na polski np. na poniedziałek mam przygotować analizę i interpretację dwudziestu dwóch wersów "Litwo! Ojczyzno moja!" To horror!
Ale ok, to już wszystko co miałam do powiedzenia, więc...
Do zobaczenia wkrótce!
Wasza Kat xx.
- Martwiłem się, więc pobiegłem za tobą. - wzruszyłem delikatnie ramionami. - Jak się czujesz? - jeszcze zanim zdążyłem wypowiedzieć do końca to pytanie, zdałem sobie sprawę, że palnąłem głupotę. No jak ma się, do cholery jasnej, czuć?! Spuściła wzrok i wzruszyła bezradnie ramionami, a mnie serce się ścisnęło na ten widok.
- Nie licz na to, że będę się tłumaczyć z tego co powiedziała Elena, prawie obcemu chłopakowi. Nigdy za bardzo nie byłam skora do zwierzeń.
- Nawet tego nie oczekiwałem. Ja też niezbyt chętnie mówię o swoich problemach.
- Twoje problemy są niczym w porównaniu z moimi. Przez całe liceum aż do dnia dzisiejszego jestem na każdym korku wyśmiewana i upokarzana przez prawie całą klasę, a ja nie mam zielonego pojęcia jaki jest tego powód. A najgorsza z nich wszystkich jest Elena. Cholera jasna, nie chciałam jej uderzy, nieważne, że sobie na to w pełni zasłużyła! I nie powinnam była ucie...
Pocałowałem ją, nie pozwalając jej dokończy zdania. Nie mogłem się powstrzyma! Jej malinowe usta tak kusząco poruszały się przy każdym wypowiadanym przez nią słowie, aż w końcu, nie mogąc się opanować, pochyliłem się i wpiłem w jej wargi z gwałtownością, o którą się nigdy nie podejrzewałem. Miałem oczywiście dziewczyny, z którymi się całowałem, ale nigdy nie poczułem przy nich tego, co poczułem teraz przy Katherine. W moich żyłach przestała płynąć krew - buchnął w nich ogień, który spalał moją duszę od środka. Było mi na przemian zimno i gorąco. A kiedy Kat odwzajemniła mój pocałunek, dostałem skrzydeł. Przyciągnąłem ją do siebie i pogłębiłem pocałunek. Zwolniłem trochę i teraz nie całowałem jej już tak gwałtownie, ale wciąż z tym samym zapamiętaniem, co na początku. Na serio nie zamierzałem jej całować, przynajmniej w chwili, gdy była roztrzęsiona, ale... Moim jedynym wytłumaczeniem chyba jest to, że po prostu nie mogłem się oprzeć. Jednak nie żałuję. I po jej spojrzeniu, gdy w końcu odsunęliśmy się od siebie, pomimo całego jej zakłopotania, dostrzegłem, że też nie żałuje. Przez kilka minut siedzieliśmy w ciszy, wpatrując się w siebie intensywnie. Żadne z nas nie chciało przerwać tego kontaktu wzrokowego, w końcu jednak musieliśmy wrócić do naszych przyjaciół. Westchnęliśmy jednocześnie, co wywołało na naszych twarzach delikatne uśmiechy.
- Przepraszam. - odezwałem się pierwszy, przerywając otaczającą nas ciszę.
- Nie przepraszaj, jeśli nie żałujesz. - pokręciła lekko głową. Przyjrzała mi się uważnie i dodała niepewnym tonem: - Chyba, że żałujesz...
- Nie żałuję. Mogę wiele rzeczy żałować, ale tego na pewno nie. - zapewniłem ją gorąco.
- To dobrze. Gdyby było inaczej, marny byłby twój los. tym bardziej, że... nigdy wcześniej...
- Nigdy wcześniej się nie całowałaś? - dokończyłem. Zarumieniła się.
- Och, pewnie masz mnie teraz za jakąś dziwną, bo się nie całowałam do tej pory, ani nie miałam chłopaka, ale już nic na to nie poradzę. - wyrzucała z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego.
- Po pierwsze, pierwszy pocałunek masz już za sobą. - pogładziłem ją delikatnie po miękkim choć wilgotnym policzku. - Po drugie, w gruncie rzeczy, uważam, że to całkiem słodkie i urocze, ta twoja niewinność.
- No cóż. - zaczęła poważnie. - Nie chcę cię martwić, ale wraz z tym jak mnie pocałowałeś, odebrałeś mi cząstkę niewinności.
- Och, jak ja ci to wynagrodzę? - spytałem, udając zdruzgotanego. Zachichotała cichutko, a dla mnie to było tak, jakby ktoś wprawił w ruch malutkie dzwoneczki.
- Chusteczka powinna w zupełności wystarczyć.
Pogrzebałem chwilę w kieszeni.
- Proszę. - podałem jej całe opakowanie chusteczek, z którego wyjęła jedną, a resztę mi oddała. Starła z policzków delikatne ślady rozmazanego tuszu.
- Pomożesz mi wstać? - spytała nieśmiało. - Chciałabym już wracać, a przez ten deszcz i chłód troszeczkę zdrętwiały mi kości.
- Jasne.
Podniosłem się i wyciągnąłem do niej rękę, którą chwyciła. Gdy stanęła puściła mnie i rozejrzała się dookoła.
- Daleko jesteśmy od Big Bena?
- Nie, jakieś trzy przecznice. - pokręciłem głową.
Ruszyliśmy w milczeniu, każde zaprzątnięte swoimi myślami. Kat jest adoptowana, czyli istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że znajduje się w bliskim pokrewieństwie z Harrym. Ciekawe tylko, jak trafiła do adopcji? Po dziesięciu minutach doszliśmy pod Big Bena. Sophie i Victoria od razu rzuciły się na przyjaciółkę i zaczęły zasypywać ją pytaniami o samopoczucie. Katherine uśmiechnęła się uspokajająco, jednak zaraz ten uśmiech zszedł z jej twarzy.
- Ja... przepraszam, że nic wam nie powiedziałam, ale to jest dla mnie bardzo trudny temat... - urwała. Sophie machnęła ręką.
- Nieważne. Choć nie zaprzeczam, że wolałabym się o tym dowiedzieć przy twoich cudownych czekoladowych babeczkach i gorącej czekoladzie.
- Przepraszam bardzo, ale czy ktoś wspominał coś o czekoladowych babeczkach? - spytaliśmy jednocześnie całą piątką, czym spowodowaliśmy u wszystkich wybuch niepohamowanego śmiechu.
I oto rozdział 5! Zaskoczeni?
Nie wiem, dlaczego tak napisałam ten rozdział, ale napisałam tak i nie chce mi się już ni zmieniać, więc trudno :D
!5 komentarzy = Rozdział 6!
Nie obiecuję, że rozdziały będą się pojawiać zaraz po pokazaniu się piątego komentarza, będą się raczej ukazywać w weekendy i to też nie w każdy, bo wiecie, jestem w II liceum i doszły mi teraz rozszerzenia i na polski np. na poniedziałek mam przygotować analizę i interpretację dwudziestu dwóch wersów "Litwo! Ojczyzno moja!" To horror!
Ale ok, to już wszystko co miałam do powiedzenia, więc...
Do zobaczenia wkrótce!
Wasza Kat xx.
Super ;D
OdpowiedzUsuńCzekam niecierpliwie na nexta ;) \Wercia
OdpowiedzUsuńRozdział świetny, uwielbiam twój styl pisania, życzę weny <3 :*Anonimek xD
OdpowiedzUsuńJeju świetny <3.
OdpowiedzUsuńCzekam na nexta :*.
Zajebiste! Nyaa, pisz mi tu next'a bo nie wyrobię!! (^▽^)
OdpowiedzUsuńI wgl to ja pierdole... Ty się na tym humanie wykończysz! ( ; ; )
*O*!
OdpowiedzUsuń